05 grudnia 2008

***

A z nieba pada coś dziwnego.
Brzęczy o dach samochodu.
Ślisko.
Dłonie przeżarte dymem.
Ktoś pali w ubikacji.
Nie ja.

29 listopada 2008

Trudności

Czy istnieje jakiś złoty środek, który pozwalałby na uporządkowanie życia, wszystkich spraw, klucz wg którego można by przyjąć jednolitą drogę postępowania? Wytyczyć sobie jasne cele i się ich trzymać, niezależnie od zmieniającego się otoczenia, warunków, sytuacji. Trudno jest czasem obiektywnie patrzeć na świat, gdy chciałoby się to robić oczami dziecka, a trzeba szybko dorosnąć. Proces dorastania trwa w moim przypadku już trochę za długo, może należałoby go wreszcie zakończyć i pewne sprawy pozamykać w zdecydowany i jasny sposób. Trudności, nawet jeśli pozornie się piętrzą i wydają się być nie do pokonania, wcale takie nie są.

21 listopada 2008

Żółta jak kurczaczek

Nie kocham Cię, tak po prostu. Bo nie warto. Skoro dajesz tylko okruchy, z pańskiego stołu. Za co miałabym Cię kochać? Za tę łatwość, z jaką przychodzi Ci skreślenie mnie z Twojego życia? Wszystko tak szalenie łatwo Ci przychodzi. Za łatwo. Więc nie doceniasz, nie wartościujesz, ranisz bezwiednie raczej, bo nie wiem czy stać Cię na wyższe uczucia. Jeszcze wczoraj świat rozpadał się na kawałeczki. Dziś bardzo mocno stoi w posadach. Słońce wzeszło dziś krwawo-pomarańczową łuną, pomiędzy wieżowcami. Rześkie powietrze wypełniło płuca, mam przecież siłę. Mnóstwo siły. Będę iść naprzód, tą jasno wytyczoną ścieżką. Otoczona przez najbliższych przyjaciół, którzy nie oceniają, nie wytykają błędów, którzy wtedy, gdy najbardziej tego potrzeba powiedzą: to Ty wygrałaś. Mają rację. Wygrałam. Siebie. Nieodwołalnie.

19 listopada 2008

Hu hu ha, hu hu ha, nasza zima zła!

Coś kłuje, wdech, wydech, coraz ciężej. Duszne powietrze, z małą, za małą zawartością tlenu. Uśmiech na twarzy. Naturalny, nie wymuszony. Naturalny, bo przecież to tylko powłoka się uśmiecha. Coraz głośniejszy śmiech, coraz więcej czasu poza domem, coraz szybsze życie. Coraz węższe spojrzenie, coraz. Coraz mniej słów, więcej ciszy, ciężkiej ciszy. A mogłabym tak:

Dziś rano spadł śnieg. Obudziłam się jak zwykle o 6:20, dając sobie jeszcze chwilę na skulenie się pod kołdrą i tylko chwilkę, ale wyrwanie jeszcze paru minut snu. Ciepłego, mięciutkiego snu. Otworzyłam oczy, na dworze szaro, coś kapało za oknem, spojrzałam - śnieg. Trawniki bielutkie, dachy pokryte puchem. Pierwszy śnieg. Późno tego roku. Drugi rzut oka - na ulicę - czarny asfalt, lewym pasem sunie pług śnieżny, z podniesionym spychaczem. A więc, dziś jeszcze wyjadę normalnie, ale trzeba w końcu założyć te zimówki. Temperatura za oknem: 3 stopnie, o dziwno na plusie, nie jak wczoraj. Decyzja - dziś jeszcze jesienna kurtka, zimowa poczeka w szafie na swoją kolej. Droga do pracy jak zwykle zatłoczona, ludzie już wyczuwają zimę, jeżdżą nieco wolniej, choć jest tylko mokro. Trafiają się wariaci - jak ten z Lublinka, zajeżdżąjący mi drogę. Na szczęście zauważyłam odpowiednio wcześniej, dohamowałam, facet pomachał ręką przez szybę, w przepraszającym geście. Zdarza się, nie widział mnie pewnie.
Na śniadaniu tematy luźne, od śniegu, zimówek do kradzieży w domkach i działania firm ochroniarskich. Dziwne jak nam te rozmowy schodzą zawsze na niespodziewane tematy.
Plan na dziś - banki, obiad i na łyżwy. Bo mamy piękne nowe lodowisko, z ofertą "no limit" za 6zł. Cudnie.
Na schodach spotkany kolega, od sylwestra. Mówi, że łóżka są dwuosobowe. Fajnie:) Będzie niespodzianka!

18 listopada 2008

Niczego nie będzie żal

Całkiem irracjonalne poczucie bezpieczeństwa pojawia się, gdy zamykasz mnie w swych ramionach. Zamykam oczy, wsłuchuję się w przyspieszone bicie Twojego serca. Staram się zapomnieć o wszystkim, zatrzymać tę chwilę jak najdłużej, tak by później móc przywołać to uczucie, gdy Ciebie już nie będzie. Wykradane ukradkiem spotkania, godziny wyrywane z gardła czasu, szarpane naszymi oddechami. Cisza. Przestrzeń. My. Ja, Ty i ona. Wciąż razem. Prawie jak Piękna i Bestia.
Czasem tak bardzo chciałabym mieć... być...
Tak po prostu.

21 października 2008

Na bosaka

Panoramiczny Lublin z 10-tego piętra wieżowca i jeszcze wyżej, z kieliszkiem wina w dłoni. Na bosaka. Po cichu. W środku nocy. Szeptany do siebie, a może do Ciebie, tkany pustką wiersz.

I tylko ciężarówki
i ludzie
maleńkie postaci
przemieszczają się wszerz i wzdłuż
nic się nie dzieje
pustka
ciemność
światła
mrok
skrzyżowanie.
Zapamiętaj.
pustka
mrok
ciemność
skrzyżowanie...

13 października 2008

Przylgnięcie

Ja tak na szybko. Bo chyba głupota mi uszami wychodzi i nic się na to poradzić nie da. Wczorajszy dzień - niby sprawa załatwiona, ale dziś widzę, że nie. Nie wiem co lepsze: zostawić tak jak jest i udawać, że wszystko gra, czy wyjaśnić, rozgryźć, rozpracować i znów dostać w dupę. I tak źle i tak niedobrze. Już słyszę jak wszyscy wokół mówią: miałaś bla, bla, bla, więc bla, bla, bla, a wogóle to bla, bla, bla i po Ci to?? I jeszcze mogą dodać: A nie mówiłam/łem? I mają rację, przecież wiem. A w środku coś mi płacze, czyżby przylgnięcie?

10 października 2008

"Twój Miś Cię zdradza. Życzliwy"

Bardzo mocno się wczoraj zastanawiałam, nad poinformowaniem pewnej, znanej mi osobiście kobiety, pozostającej w związku z pewnym bardzo dobrze mi znanym mężczyzną, o niewierności tegoż właśnie. Po przemyśleniach, oraz dyskusji, w babskim kręgu, przy butelce wina, doszłam do wniosku, że chyba jednak nie warto. Bo co dziewczyna winna, facet jest palant, ale czy jeśli ona się o tym dowie, poczuje się lepiej?? Nie wydaje mi się. No bo jak to jest: lepiej być oszukiwaną i nie wiedząc o tym układać sobie życie, cieszyć się szczęściem codziennym, które ma się w zasięgu ręki, czy też poznać prawdę i cierpieć?
Głupia sprawa... przecież to ja byłam pierwsza... ona druga, a teraz jest odwrotnie. Brak obiektywizmu nieco zaciemnia obraz. Nie ma uniwersalnych prawd, recept na wszystko.

Włożyłam skórzane spodnie, czarno-białe cwelki, koszulkę z dużym dekoltem, różowy szal i od razu poczułam się lepiej. Sobą. Czarna skóra, odrobinę zrobione oko, moja ulubiona kanapa w rogu Centrali, Ola za barem, na mój widok od razu pytająca: herbata? Bez cukru? W ręce Zoom, naprzemiennie z Dialogiem (odrabianie zaległości), Olo ze swoją pomarańczową torbą na laptopa i leniwe oczekiwanie na spektakl. Moje życie. Esencja.

09 października 2008

Aaaaaa kochanka zmieni etat na żonę

Powiedzmy to szczerze, prosto z mostu. Może zadziała jak kubeł zimnej wody.
Jestem kochanką, tą drugą, na chwilę. Tą, do której się nie wraca, tą o której się nie myśli, której się nie kocha. Tak po prostu. Układ zupełnie bez sensu, bez przyszłości, bez celu. Kilka nieźle zagranych przedstawień, z jego strony. Świetnie rozegrana psychologiczna gra. Żadnych obietnic werbalnych, a jednak nadzieja w sercu wzbudzona bardzo dobitnie. Klatka utkana z wyobrażeń.

Ciągłe zderzanie z rzeczywistością skutkuje bolesnym obiciem płuc. Znacie to uczucie, gdy po silnym, nagłym uderzeniu w klatkę piersiową, przez chwilę brak oddechu, panika, duszenie się. A potem, gdy już się wydaje, że koniec na zawsze, bo ciemność przed oczami, oddech wraca, razem z falą bólu. Po to, by udowodnić Ci, że żyjesz.

Mam dość. Zataczam coraz mniejsze kręgi. Pierwszy trwał prawie rok, drugi znacznie krócej, bo tylko lekko ponad miesiąc. Jest jak trujący bluszcz - wysysa wszystkie soki, całą radość, szczęście. A gdy wyssie - odchodzi. Oby odszedł teraz. Bo nie wiem, czy ja mam w sobie tyle siły, żeby zrobić to sama. Nie kocham już, ale dalej potrzebuję wtulić się, przez chwilę chociaż poczuć się kimś innym. Kimś bezpiecznym.

08 października 2008

Powroty

No i cóż - wszytko wraca powoli do normy. Nuda w pracy, nuda w życiu. Znowu za kółkiem, znowu nierozważnie - mało się wczoraj nie zabiłam. Niedobrze. Znowu zaklęty krąg kłamstw. Oszukiwanie siebie i innych. Udawanie, że jest dobrze, jak nie jest dobrze. Podejmowanie słusznych decyzji. Planowanie. Wtłaczanie się w coraz sztywniejsze ramy. Pustka.

Pustka. Kompletny brak uczuć embiwalentnych. Zero współodczuwania. Brak poczucia bezpieczeństwa, brak wentylu. Kiszenie się w obłudzie. A wszystko to pokryte odrobiną dobrze udawanej, wymuszonej radości. I tylko chwile nadziei, że jednak nie wszystko stracone. Że jest jeszcze szansa. Promyki słońca, rzadkie, bo rzadkie. Ogrzewanie lodowatych dłoni kolejnym kubkiem herbaty, otwieranie się na świat, by jeszcze bardziej się od niego odizolować. Spacery po jesiennym lesie, oglądnie świateł miasta z oddali, wtulenie, tylko po to, by za chwilę po raz kolejny poczuć się jak zbity pies. Szperanie po necie, żeby na własne życzenie zobaczyć to, czego usilnie próbuje się nie widzieć. Znowu bolesny skurcz serca, postanowienie, że koniec, że nie da się tak żyć.

Tylko jak żyć? Skoro życie mamy tylko jedno. Czy da się rezygnować z krótkich chociażby chwil? Czy warto? Co, jeśli te krótkie chwile okażą się jedynymi, jakie zostają nam podarowane przez los? Czy warto zrezygnować z marzeń, zamknąć się w czterech ścianach, zaplanować każdy dzień? Czy warto ciągle przeć do przodu, za wszelką cenę, nie prosić nigdy o pomoc, liczyć tylko na siebie? A gdyby tak zwalić problemy na kogoś innego? Powiedzieć: nie umiem, nie wiem jak, nie dam rady, pozwolić, żeby ktoś zrobił coś za mnie i nie tłumaczyć się z tego.

Trzymając ręce na moim tyłku, zapytał, na co mam ochotę. Czas wyrwany z kontekstu, niby mój, ale nie mój. Bo zawsze świadomość, że nie jestem na swoim miejscu, że zabijam powoli nie tylko siebie. Zdrada, obłuda, ciepło, bezpieczeństwo, zaufanie. Puste słowa. Ból. Myśli oscylowały wokół drogi, byle dalej, byle nie tu, obojętne gdzie, być samemu z własnego wyboru. Nie z przymusu. Zniknąć.
- No, to na co masz ochotę?
- Zniknąć.

26 września 2008

Szukam mieszkania w trybie pilnym...

No i stało się to, co się stać absolutnie nie miało prawa. Znowu mnie ktoś wyrzuca z mojego domu. Straszne uczucie, nienawidzę go z całego serca. To coś, co dusi, zapiera dech, drąży od środka, a potem wypluwa tylko skorupkę. I znowu mozolne odbudowywanie wnętrza.
A miało być z górki. Moldoveanu cholerne??

Sen o jechaniu

Nie lubię strasznie tego uczucia, gdy powoli zaczyna rozbierać Cię choroba. Mnie tak trochę podgryza, to z tej, to z tamtej strony. W nocy obudziłam się chyba z gorączką - śniło mi się, że jadę, ciągle jadę. Sen był tak namacalny, że zastanawiałam się gdzie teraz jestem. Wychodziło mi, że gdzieś na Węgrzech. Dziwne uczucie. Chyba po prostu zmęczenie materiału.

27 sierpnia 2008

Mój aniele

Ja tylko chcę żeby ktoś mnie zamknął w bezpiecznych ramionach. Bez zgiełku, bez pośpiechu, bez ciągłych długów, terminów, bez wyrzutów sumienia, że nie tak, bez poczucia braku, sensu, bez słów. Tak rozpaczliwie teraz tego potrzebuję. Znowu jest gorzej, gorzej niż najgorzej. Wyrwać się, zapomnieć o wszystkim, wszystkich. Nic nie widzieć, nic nie czuć, niczego nie pamiętać.

Powstań mój aniele,
z popiołów krwawego sumienia
wyjmij nóż.
Tnij na oślep,
słuchaj,
jak dźwięczy pustka.
Patrz mi w oczy,
spal powieki
nie cofaj się przed niczym.
Słuchaj, jak ciepła krew
kapie
na podłogę.
Nie myśl, ściśnij pięść,
zadaj cios
i upadnij.

14 sierpnia 2008

Znowu miałam sen

Tak rzeczywisty, prawie namacalny. Obudziłam się poddenerwowana, niespokojna. Śniło mi się, że mam moje wymarzone maleństwo - stoi pod domem, tylko wsiąść i jeździć. Wychodzę - a tam pusto. Puste miejsce parkingowe, maleństwo zniknęło. Nawet nie zdążyłam się przyzwyczaić. Dziwny sen. Chyba za bardzo mi zależy i podświadomość właśnie zwraca na to moją uwagę, mówiąc "nie przesadzaj, bo jak już dopniesz swego i tak ktoś może Ci to odebrać, wystarczy tylko chwila."
Jak można śnić, że ktoś mi kradnie motocykl??

13 sierpnia 2008

12 sierpnia 2008

Ucieczka

Widok, który stanął mu przed oczami był nierzeczywisty, mrożący krew w żyłach, a jednocześnie tak piękny. Jeny stała o niecałe 2 metry od niego, po drugiej stronie muru. Głowę miała odchyloną do tyłu, ciało wyprężone, oddychała szybko przez rozchylone wargi. Za nią, jakby z jej pleców wyrastał niesamowity, czarny demon, pieszczący jej ciało. Demon zdawał się nie zwracać uwagi na nic, co dzieje się wokoło, Jeny również. Odgrodzeni od świata ludzi, zatopieni w sobie, stanowili nierozerwalną całość.

Les zdawał sobie sprawę, że tylko on jest w stanie ich widzieć, że tylko on wie o ich istnieniu. Czy wobec tego ta kobieta nie jest jedynie projekcją jego podświadomości? Musiał sprawdzić. W pierwszym odruchu chciał uciekać, bał się śmierci. Tam, po drugiej stronie czyhały na niego duchy przeszłości, pułapki, które sam sobie kiedyś zastawił. Teraz jednak otrząsnął się z pierwszego szoku, wstał i zrobił krok w ciemność.

Jeny otworzyła oczy akurat w chwili gdy Les stanął z nią twarzą w twarz. Jego zuchwałość tak ją zaskoczyła, że emocje nagle wygasły jak zdmuchnięty płomień. Demon zdążył jeszcze tylko szepnąć do ucha - Jest Mój - i w tym samym ułamku sekundy, dusza Jeny się zamknęła i pogrzebała na swoim dnie zaborczego kochanka.

Les spokojnie wyciągnął zakrwawioną dłoń i położył ją na szyi Jeny. Zacisnął. Jeny głośno wciągnęła powietrze. A potem stało się coś, czego nie przewidział. Najzwyczajniej w świecie złapała go za rękę, wykręciła ją boleśnie do tyłu i syknęła - Żeby Ci nigdy więcej nie przyszło do głowy mnie dotykać...!
Les zaskomlał z bólu, wykręcił się jeszcze mocniej, szarpnął, jeszcze raz zajęczał i przestał się wyrywać. Uderzyła go nierzeczywistość całej tej sytuacji. Jak jego własna projekcja może robić mu krzywdę? Fizyczną. Chyba że ona istnieje na prawdę. Ale w takim razie czym było to co widział? Bo przecież widział wyraźnie.

07 sierpnia 2008

Przeznaczenie

Stanął oko w oko z nieodwołalnym. Przecież tego właśnie chciał, skąd teraz to wahanie. Przecież jeszcze przed chwilą był zdecydowany, niczego nie pragnął bardziej. A teraz zupełnie opuściła go odwaga. Skurczył się, przygarbił, przestraszył. Nie spotkał dotąd takich mocy, niemal oko w oko.

Jeny nadsłuchiwała, wydawało jej się, że ktoś nagle zatrzymał się przed bramą i ciężko opadł na ścianę, osunął się po niej. To nie mógł być on, ale dlaczego jeszcze go nie ma? Powinien już przechodzić. Jeny bała się zamknąć oczy, bała się słuchać. Wiedziała, ze wystarczy chwila nieuwagi z jej strony i chłopak umrze. Po raz pierwszy pojawiło się w niej wahanie, zwykle nie miała żadnych dylematów. Jeśli ktoś prosił się o śmierć, dostawał ją. On wyraźnie prosił, czuła to przecież tak silnie. A jednak nie chciała pozwolić mu odejść. Czyżby ludzkie uczucia? Skąd się w niej wzięły? Demon coraz silniej dawał znać o sobie, domagał się krwi. Jeny mimowolnie przymknęła oczy i poddała się pieszczotom, czuła jak ociera się o jej szyję, jak gryzie, całuje, jak szepce jej do ucha - Dalej maleńka, wiem, że tego chcesz...nie opieraj się, wiem przecież jak to lubisz...lubisz to prawda?...
Jeny westchnęła głośno, oddychała coraz szybciej, czuła, że nie panuje nad sobą, nad nim. Jeszcze chwila i da mu to o co prosi. Czuła dotyk na karku, na piersiach, zrobiło jej się gorąco. Jeszcze chwila...

Les walczył ze sobą, wiedział, że tylko ucieczka pozwoli mu przeżyć. Czuł, że im dłużej tu siedzi, tym bardziej wciągają go ciemne moce, że staje się coraz bardziej bezwolny, że rozkoszuje się myślą o śmierci. Z zaciśniętych w pięści dłoni powoli sączyła się krew, paznokcie wbijały się w skórę. Ból wyzwalał. Na ułamek sekundy zamknął oczy i wtedy znowu ją zobaczył. Teraz, albo nigdy.

Śnij się, śnij...

No cóż, życie to nie bajka. Nawet nie wiem, czy bym chciała, żeby takie było, bo nudno wtedy. Nic się nie dzieje. Wszyscy szczęśliwi. Uśmiechnięci. Wypoczęci. Piękni. Młodzi.
A ja wolę nie być piękna, wypoczęta, ja wolę być wymięta, wczorajsza, zagoniona, stęskniona, spragniona, goniąca wciąż za czymś. To taki syndrom wojownika - jak już zdobędę, zaraz się znudzę. Ale samo polowanie budzi dreszczyk emocji.
Śnił mi się dziś mój regularny swego czasu kochanek. Aktualnie regularny tylko w pewnym sensie, bo jakoś nie mogę dopiąć swego, a może to i dobrze? W każdym razie, śnił się pięknie, bo zwyczajnie - tak po ludzku, nawiązywał prawdziwe relacje międzyludzkie, przedstawiał sobą jakieś uczucia. W realnym świecie nic takiego nie ma miejsca. Cóż, jedyne słuszne rozwiązanie w tej sytuacji, to zacząć układać sobie życie zupełnie inaczej, spotykać się z kimś, związać się, tak na co dzień. Tak, żeby nie było pusto, smutno, żeby ktoś czasem przytulił, powiedział ciepłe słowo. A uczucia? Ich się nie da już ulokować gdzie indziej, przepadło. Popłynęły z łzami, po kolejnych facetach niewartych świeczki. A ja do kanałów schodzić nie będę. Po co grzebać się w przeszłości??
Mam ten sen przed oczami. Taki czysty, wyraźny, klarowny. Śnił mi się przed samą pobudką, to czas, kiedy śnimy to co chcemy, kiedy projektujemy swoją rzeczywistość. Ja projektuję z premedytacją. Kto mi zabroni??

03 sierpnia 2008

Hej Mr DJ:)

O matko, co to był za weekend... Ogólnie jakieś 6 godzin regularnego snu od piątku licząc, dwa wieczory w Koyocie, dwa dni w pracy od rana do wieczora. Dziś świeci słońce - miał padać deszcz. Chyba pogoda podłapała mój nastrój i stara się niczego nie zepsuć. A wszystko o dziwo, po raz pierwszy od dawnien dawna zaczyna się układać, tak normalnie, tak jak powinno. Widać, jak już jest tak źle, że całkiem zwątpisz i odpuścisz sobie absolutnie wszystko - życie Cię pozytywnie bardzo zaskoczy. Mnie zaskoczyło w nocy z piątku na sobotę, tak na oko koło godziny 2:00 na schodach Koyota, a potem jeszcze raz, ale to już tak całkiem z godzinę później, dla odmiany na schodach przed Koyotem. Mogłabym tu walnąć spokojnie hasło reklamowe, szalenie znane, w delikatnie zmienionej formie, mianowicie: "KOYOT łączy ludzi".
I tyle. A reszta - cicho sza... bo dalej nie mogę uwierzyć i się boję, że jak powiem to głośno, pryśnie jak bańka mydlana. Póki co jest pięknie i nierealnie. Kropka.

01 sierpnia 2008

Zła

Zła jestem, strasznie zła. Ponadto zawiedziona, zestresowana, zrezygnowana, smutna, znerwicowana i ogólnie negatywnie nastawiona do świata.
A wszystko przez jeden mały wyjazd, który raczył nie wypalić. I jeden mały szczegół, który sprawił, że ze stanu radosnej euforii i oczekiwania popadłam w totalną rezygnację, doprawioną jeszcze faktem iż zmuszono mnie do poświęcenia mojego pseudourlopu spędzanego w podstawowej pracy i przyjścia do pracy alternatywnej od której za wszelką cenę pragnęłam odpocząć.
I to tyle.
Wszystko się ma udać, tak??
No to niech się do kurwy nędzy zacznie wreszcie udawać, bo ileż można czekać???????

29 lipca 2008

Delikatne przemeblowanie życia

Jak powszechnie wiadomo, mężczyźni są od tego, żeby udowadniać kobietom jakie są wspaniałe i jak świetnie sobie same radzą. No i mi właśnie zawzięcie udowadnia taki jeden. Do tego stopnia, że w to całkowicie uwierzyłam. I Bogu dzięki. (Tak swoją drogą, nawet ja jako ateistka zażarta poddałam się z okazji dnia św. Krzysztofa procesowi święcenia pojazdu mojego ukochanego jak i chyba mnie samej również - swoją drogą chyba nie jest ze mną źle, bo złe moce ze mnie nie wylazły podczas tego procederu). Ale wracając do facetów - otóż to, dzięki takiemu jednemu, którego w swym czasie wielbiłam, sama nie wiem za co, jadę mierzyć siły na zamiary, skazana przez wszystkich na porażkę, wierząc święcie we własne siły - primo: do miasta odległego o 450 km po moto moje wymarzone i zamierzam nim sama jedna przyjechać, co wydaje się być mocno ponad moje siły, ale... Ja nie dam rady?? Ja?? No. A secundo: w podróż, której celem pośrednim jest osiągnięcie Kaukazu, a ogólnie przejechanie 8000 km własnoręcznie, tym razem samochodem już co prawda, ale bez kierowcy zamiennego, li jedynie z osobistą masażystko-kucharko-pokojówko-osobą towarzyszącą:) Jak mi to wszystko wyjdzie, uznam, że żaden, absolutnie żaden facet nie jest w stanie mi dorównać. A wyjść musi. Bo takie założenie jest. A rzeczony facet, z pierwszej linijki bardzo zdziwiony jest tym wszystkim i silnie mi odradza wszystko co zamierzam zrobić, w dodatku podpowiada mi gotowe rozwiązania, z których nalega bym skorzystała. Zupełnie niezrozumiałe - znowu ktoś na siłę próbuje kierować moim własnym życiem, a nawet w związku nie jestem. Aż strach pomyśleć, co by było gdybym nie daj panie się z kimś związała!
I postanowienie dnia - następnej osobie, która zdecyduje się mi powiedzieć co mam robić podziękuję serdecznie i odwdzięczę się tym samym. A co, niech ma! Ja też przecież chcę dobrze dla wszystkich...

01 lipca 2008

Wahanie

Jeny zatrzymała się nagle i odwróciła głowę. Miała wrażenie, że ktoś za nią idzie, czuła czyjś wzrok na swoich plecach. Powiodła oczami po ludziach dookoła, próbując odnaleźć śledzącą ją osobę. Wtedy w oko wpadł jej ten chłopak z knajpy, pierwotnie nie zwróciła na niego uwagi, ale odór śmierci zmusił ją do odnotowania jego obecności.
Dziś był ten dzień. Jeny wiedziała, że wydarzy się coś, czego ona wcale nie chce. Coś nieodwołalnego. Zagryzła wargi, zmrużyła oczy, przygarbiła się na moment. Chwila ciszy przed burzą. Przyśpieszyła. Miała nadzieję, że może uda jej się go zgubić, że pierwotne instynkty nie dojdą do władzy. Nie chciała tego, bała się tych mocy, władających jej umysłem, ciałem.
Gwałtownie skręciła w bramę. Schowała się, żeby przeczekać. Czuła niemal jego oddech na swoich plecach. Zaczęła powtarzać jak mantrę: - Nie wchodź tu, idź dalej, nie wchodź tu, idź dalej...

Les nagle stracił ją z oczu. Musiała gdzieś skręcić. Za wszelką cenę nie chciał jej zgubić, elektryzowała go. Sam nie wiedział, po co idzie za nią, co sprawia, że przyciąga go jak magnes. Zamknął oczy, wytężył słuch, węch i ujrzał ją w swojej wyobraźni bardzo dokładnie. Zobaczył jak skręca w następną bramę, jak staje tam w cieniu, pod ścianą. Jak zaciska ręce w pięści i zaczyna coś powtarzać pod nosem. Co ona tam powtarza? Ciiiii... ...nie wchodź tu, idź dalej, nie wchodź... Skąd wie??
Zmroziła mu się krew, poczuł dreszcz przebiegający przez ciało, po plecach pociekła mu cienka strużka potu. Otworzył szeroko oczy, stanął jak wryty. Przed sobą miał wejście do bramy. Odruchowo cofnął się pod ścianę. Tylko jeden krok dzielił go od przepaści, od śmierci. Teraz już wiedział. Ona jest jego przeznaczeniem, jego wybawieniem, jego końcem.

30 czerwca 2008

Powrót do punktu wyjścia

No i proszę, nie minął jeszcze rok a ja już wróciłam do punktu wyjścia - tzn o mały włos nie zostałam ponownie czyjąś kochanką. I zupełnie nieistotny jest tu fakt, że to od Niego się wszystko zaczęło i na Nim się o mało nie skończyło. Ale dosyć, widać ludzkie uczucia w pewnym wieku jedynie szkodzą. No bo co ma powiedzieć 27-letnia kobieta, która od roku nie była w żadnym związku, nie potrafi zbudować żadnej relacji, a wszystkim mężczyznom, którzy się wokół niej kręcą chodzi jedynie o to, żeby ją przelecieć?? Tak, tak, wiem - ma powiedzieć, że jest niezależna, silna i takie tam pierdoły. Tylko co, jeśli to nie jest prawdą, jeśli samotność wcale nie jest kwestią wyboru, tylko koniecznością?? Jak się poczuć, gdy ktoś kogo jeszcze wciąż darzysz uczuciem, patrzy na Ciebie jak na obiekt, mówi Ci takie szczegóły z waszych spotkań, o których Ty już ledwo pamiętasz, a potem dobiera się do Ciebie, rozpala zmysły do czerwoności i nagle mówi stop, dzisiaj nie, następnym razem. Więc czekasz mimowolnie na ten następny raz, bo myślisz, że rozwiąże jakoś tę sytuację. Że tym następnym razem nie będziesz tą trzecią. I co wtedy?? Wtedy właśnie, tym następnym razem, widzisz go z panną. A to świadczy jedynie o tym, że wcale jej nie planował zostawić i co gorsza nadal nie planuje!!! A później, nawet się nie żegnając wsiada z nią do samochodu i odjeżdża. Więc Ty też wsiadasz, masz ochotę krzyczeć, wyć, wyżyć się. Więc jedziesz, tam gdzie zakręty, a ponieważ trzęsą Ci się ręce dzwonisz do domu, żeby w razie czego wiedzieli gdzie szukać wraku... I nagle on dzwoni, zastanawiasz się po co, skoro wcześniej Cię prawie nie zauważał, nawet Cię nie przedstawił. Namawia Cię, żebyś przyjechała porozmawiać. Nie chcesz, ale ulegasz. A potem, w garażu, usiłując Cię uspokoić, mówi o pamięci ciała, o tym jak na niego działasz. A Tobie przypomina się jedno tylko zdanie, kilka dni temu przez niego wypowiedziane - Z nikim innym nie było nam tak dobrze, ale nie możemy być razem. A kiedy wreszcie się uspokajasz i dajesz się dotknąć, przytulić, kiedy wtulasz się i czujesz bezpiecznie, zapala się w głowie czerwona lampka - Dlaczego to nie ja jestem codziennie na tym miejscu?? A on choć pytany o jakiekolwiek wyjaśnienie, nawet o niej nie wspomina, omija temat szerokim łukiem, jakby zupełnie nie istniał i gdyby nie to, że widziałaś na własne oczy, jak się do niego przytulała, mogłabyś przysiąc, że nikogo takiego w ogóle nie ma, że tylko coś Ci się wydawało.
I wtedy popełniasz największy błąd, pijesz żeby zabić uczucia, a potem, w nocy, wysyłasz rozpaczliwego smsa o treści "nie mogę przestać o Tobie myśleć i chyba nadal jeszcze trochę Cię kocham". I budzisz się rano z potwornym kacem. Sprawdzasz komórkę - nic, sprawdzasz pocztę - nic, sprawdzasz gg - nic, jest ale się nie odzywa. Czekasz cały dzień i nic, nic się nie dzieje. Więc rozpaczliwie szukasz czegokolwiek o tej pannie, pragniesz ponad wszystko dowiedzieć się, co ona ma takiego, czego Ty nie masz. I ta frustracja w końcu Cię zjada do reszty, a kiedy się wreszcie poddajesz i opamiętujesz, widzisz, że minął kolejny dzień, pusty i szary, bez treści, znowu w oczekiwaniu na cud. A cud się nie zdarzył. Bo cuda się nie zdarzają. Jeśli na coś nie zapracujesz, nie będziesz tego mieć. Proste. Ale jakie bolesne...

18 czerwca 2008

Iść, ciągle iść w stronę słońca

w stronę słońca, aż po horyzontu kres
iść, ciągle iść, tak bez końca
witać jeden, przebudzony właśnie dzień...

Wciąż witać go, jak nadziei dobry znak
z ufnością tą, z jaką pierwszą jasność odśpiewuje ptak

No właśnie...

Iść, ciągle być w tej podróży,
którą ludzie prozaicznie życiem zwą,
iść, ciągle iść, jak najdłużej,
za plecami mieć nadciągającą noc.

Z najprostszych słów swój poranny składać wiersz,
a patrząc wgłąb, zobaczyć to co niewidzialne jest...

Iść, ciągle biec, coraz dzielniej,
nie poddawać się, gdy głowa wali w mur,
być, sobą być, niepodzielnie,
aby przeżyć zamknąć czasem świat na klucz

Nie poczuć nic, gdy w twarz zawieje wiatr,
nie musieć śnić, po szczęście swe wciąż w kolejce stać...

Biec, ciągle biec, coraz prędzej,
zamknąć oczy i wygasić cały świat,
być, sobie być coraz wierniej,
nie dać ranić się, nie wierzyć nigdy już

A dotyk Twój, w pocałunki zmieni łzy,
rozjaśni mrok i na zawsze razem już będziemy my...

Wersja oryginalna


17 czerwca 2008

W niedzielę spotkałam się z moim niedoszłym byłym. Wróciły wszystkie wspomnienia, te dobre i co gorsza te złe również. Przez długi czas nawet nie próbował mnie tknąć, ale jak już to zrobił obudził śpiące od dawna instynkty - pożądanie wybuchło na nowo. Każdy dotyk, każde słowo, chłonęłam jak gąbka, wiedząc, że on wróci do swojej lali, ja zaś jak zawsze pozostanę sama. Zdanie "Było nam razem zajebiście jak z nikim innym, ale nie możemy być razem" wbiło się znowu setkami ostrych igiełek w serce i tam zostało, wywołując przy okazji świeczki w oczach.
A dziś? Impreza z nowymi znajomymi, twarze tak mi nieobce, stare znajomości w majakach. A ten, który mi się podoba... łapał być może moje spojrzenie, może nie - może tylko sobie to wymyśliłam, żeby było łatwiej...

14 maja 2008

Góry, fiolet nieba i automat


Niedawno pewna kobieta otworzyła mi oczy - pokazała, że nie warto bać się świata, że marzenia można spełniać, a przygoda jest wtedy kiedy się to pragnienie zwerbalizuje. Zwerbalizowałam na dworcu autobusowym w Zakopanym, a potem po prostu stało się. Samo. Dzień pierwszy - zgubiłam się w górach trzy razy, ale to gubienie się i odnajdywanie na nowo pomogło mi dostrzec rzeczy, które gdzieś tam świtały co prawda, ale jednak pozostawały nieuświadomione. Lubię samotność, lubię mierzyć się ze sobą, dobrze mi w tej samotności - nie muszę na siłę nikogo mieć obok, tylko po to żeby był. Miłe to uczucie, wiedzieć, że ktoś się o mnie troszczy, tęskni, ale te relacje nie mają wymiaru kamienia u szyi.


Były chwile, że się zwyczajnie bałam, tak jak w życiu, wybierałam łatwe, dobrze widoczne ścieżki i... gubiłam się, schodziłam nie tym szlakiem co trzeba, bo ten właściwy był nieco ukryty, na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że nie ma tam zejścia - jedynie przepaść. Dopiero jak stanęłam na krawędzi okazywało się, że zejście owszem jest, całkiem miłe, łagodne, bezpieczne i przy tym niezwykle malownicze.


Zaryzykowałam zejście ze szlaku, wybrałam swoją prywatną drogę na szczyt i, o dziwo dotarłam tam, praktycznie bez niczyjej pomocy. Nie było łatwo, ale kto mówił, że droga na szczyt musi, ma być łatwa?? Myślę, że ten dzień był dniem przełomowym - od rana do wieczora robiłam tylko to co podpowiadała mi intuicja, ryzykowałam, wybierałam sama, myląc się nie słuchałam podszeptów innych, choć byłyby z całą pewnością pomocne. Zamiast tego wolałam obrać swoją prywatną, może dłuższą i trudniejszą drogę. Schodząc już do schroniska, zmęczona, ale szczęśliwa, z wodą chlupoczącą w butach i mokrym od zjeżdżania po śniegu tyłkiem odkryłam amerykę - jestem silną, niezależną kobietą i dobrze mi z tym, a kto nie jest w stanie tego zaakceptować powinien zniknąć po cichu z mojego życia.

Wczoraj, wracając z pracy do domu zobaczyłam obraz jak ze zdjęcia - granatowe niebo usłane podłużnymi, kłębistymi, ciemnoszarymi chmurami, w dole przechodzące w fiolet i róż. Na tym tle rysowały się mocno czarne sylwetki wieżowców, a całości dopełniały zapalone wzdłuż drogi lamy sodowe, dające nikłe żółtawo-pomarańczowe światło. Zachwyciłam się i uśmiechnęłam do siebie. Robiąc chwilę późnej zakupy w zamykanym już supermarkecie wrzuciłam 1zł do automatu do gry. Wcisnęłam parę razy przycisk, popędzana przez ochronę, przerzuciłam jedną wygraną do banku, chcąc jak najszybciej skończyć zdublowałam ją i z radością ujrzałam, że zaświeciła się lampka pod przyciskiem WYPŁATA. Chcąc opuścić lokal wcisnęłam żółty prostokąt, żeby odzyskać moją złotówkę. I co wypadło? 5zł:)))

08 maja 2008

Przemyślenia

Zauroczenia jakoś na szczęście dość szybko mijają, zwłaszcza wspomagane czynnikami zewnętrznymi w postaci zazdrości o kogoś innego. Na szczęście. Czyli jednak jestem szczęśliwą kobietą, tylko nie widzę tego codziennie, jak zawsze są dni lepsze i gorsze, jak zawsze słońce świeci tylko czasem ukryte jest za chmurami. Dziś świeci pięknie, totalny luz, zero problemów dnia codziennego, powrót do rzeczywistości dopiero w niedzielę. To bardzo dobrze, ten czas odpoczynku, wyciszania, luzowania dobrze mi zrobi. Może trochę rozjaśni mrok?? A że gdzieś tam pojawia się czasem widmo kogoś mniej lub bardziej realnego? Widać, trzeba przemyśleć na spokojnie, nie poddawać się głupim emocjom i dochodzi się do mądrych wniosków.

07 maja 2008

Oczyszczanie umysłu

Życie płynie leniwie, ludzie pojawiają się i znikają. Zostają tylko niektórzy, najwytrwalsi, reszta ginie gdzieś po drodze, zostawiając ślad swoich stóp w meandrach pamięci. Ci nowo poznani, okazują się być zupełnie inni, niż chcielibyśmy ich widzieć, trudno uwierzyć, że świat nie jest taki, jakim go sobie wymarzyliśmy. Chwile wyciszenia, odarcia z uczuć, problemów, nie starczają na tak długo jak byśmy sobie tego życzyli. Goniąc za swoim wymarzonym, wyśnionym wizerunkiem siebie, tego kogoś, gubimy się w gąszczu ludzkich spojrzeń, w pajęczynie niedopowiedzeń, w hierarchicznym społeczeństwie, które nie pozwoli nigdy dojść do głosu tym, którzy mówić się boją. Strach czasem blokuje na tak długo, że potem jest coraz trudniej, coraz mroczniej w duszy i w końcu chcąc krzyczeć zamykamy usta, bo słowa są nieme - nie dają się wypowiedzieć.
Boimy się marzyć, bo marzenia mogą się spełnić. I co wtedy?? Rzucić się bez pamięci, bez rozumu w czyjeś ramiona, zaryzykować całe życie rzucając pracę i znikając na długo z pola widzenia najbliższych? Mi się właśnie zmaterializował mężczyzna idealny, aż dziwne, bo dokładnie taki jakiego sobie wymarzyłam od A do Z, jedyny problem polega na tym, że była to tylko krótkotrwała poza. Szkoda. Tracę wiarę, że kiedyś jeszcze się uda. Bo jak nie teraz to kiedy??

13 kwietnia 2008

Bez tytułu

Każdy z nas szuka w życiu miłości, tej jedynej, idealnej, szalonej, wyśnionej. Jak nie może jej znaleźć szuka jakiejkolwiek, dużo mniej idealnej, dużo mniej wyśnionej, zwykłej, codziennej, zapewniającej poczucie bezpieczeństwa, ustalającej miejsce w życiu, stwarzającej reguły, wyznaczającej ścieżkę po której dąży się do celu, krańca naszej drogi. Szczęśliwi Ci, którzy znajdują, prędzej czy później, nie ma znaczenia. Ta miłość nie zawsze jest dobra, nie zawsze szczęśliwa, ale sam fakt jej istnienia odmienia ludzkie serca i dusze, wydobywa z nich głęboko ukryte uczucia. Ale co, jeśli jej nie ma i nigdy nie było? Jeśli czuło się tylko namiastkę, zadowalało się wyrobem czekoladopodobnym? Czy można prawdziwie żyć nie kochając, nawet siebie? Czy kryjąc się za maską cynika zdołamy uciec od samotności? Czy werbalizując wmawiane sobie życzenia, marzenia, sprawimy, że staną się rzeczywiste? Chyba nie, to jednak nie wystarczy. Można uwierzyć przez chwilę, zdziwić się, założyć, że życie jest jak komedia romantyczna - wyciśnie łzy z oczu, ale zawsze dobrze się skończy. Tylko co robić, gdy zda się sobie sprawę, że to nie jest prawda, że ciąży nad nami fatum, którego nie oszukamy? I nie wszystko dobrze się kończy.
Używanie półśrodków nie zbliża nas do celu nawet o krok, zwłaszcza jeśli osoby od których się uzależniamy, nie chcą sie uzależnić od nas. Kiedy zdajemy sobie sprawę, że niezależnie od naszych odczuć, nikogo nie da się zmusić do pokochania, dojrzenia tego co leży gdzieś głęboko, świat szczypie w oczy. Bo w gruncie rzeczy czym jest szczęście? Patrzeniem przed siebie, czy patrzeniem w tym samym kierunku?
Patrzę przed siebie bez strachu, żyję dniem codziennym, od poranka do wieczora i nie myślę o tym, co będzie jutro, pojutrze. Przetrwają tylko najsilniejsi, a ja płaczę na filmach i co noc mam ochotę wtulić się w czyjeś bezpieczne ramiona. Niezmiennie. Być choć przez chwilę małą, bezbronną istotką, wstąpić w szeregi wiernych, znowu poczuć się kobietą, matką. Wytańczyć życie, zagrać życiową rolę.
Za ścianą słychać chrapanie, rozczula mnie i odpycha jednocześnie, nic już nie wiem. Ale to nie prawda, że jestem tańsza niż dziwka.

27 marca 2008

Les

Chłopak podniósł się ze stołka, powiódł wzrokiem po pustym wnętrzu, zabrał książkę i wrzucił ją do plecaka leżącego na ziemi koło jego stóp. Zarzucił go na ramię i wyszedł, zostawiając niedopitą herbatę Earl Grey z odrobiną mleka.
W nozdrza uderzył go osłabiający zapach, jej zapach. Zaintrygowała go, siedziała samotnie na kanapie, wyciągając nogi w wysokich zielonych trampkach, daleko przed siebie. Przed nią stało ciastko, filiżanka herbaty, kieliszek czerwonego wina i popielniczka. Na stole leżała dziewicza paczka papierosów. Jakby czekająca, prosząca, błagająca o otwarcie. Nie zrobiła tego, jakby opierając się temu wołaniu, zamkniętą wrzuciła z powrotem do torby. Był ciekaw co czyta, książka musiała być niezwykle wciągająca, bo od chwili gdy siadła, zastygła nad nią. Czasem tylko machinalnie sięgała po filiżankę lub wino. W pewnej chwili przerwała czytanie, zjadła ciastko, rozgrzebując go, bawiąc się nim, nie przejmując się okruszkami, czekoladą. Dostrzegł w tym jakiś pierwotny, zwierzęcy instynkt. Obserwował ją od chwili gdy po wejściu do lokalu rzuciła swoje rzeczy na kanapę i podeszła do baru. Nawet go nie zauważyła, choć siedział tam cały czas.
Przychodził do tego lokalu gdy miał ochotę się wyciszyć, gdy jego wewnętrzne demony nie dawały mu spokoju, mierzył się z nimi codziennie od nowa, okalał je ramami, zamykał w dyby. Ona musiała być stałą bywalczynią, barmanka uśmiechnęła się do niej, ona kiwnęła głową i odeszła. Po chwili usłyszał głos barmanki wzywający ją po odbiór zamówienia. Ciche porozumienie.
Nie potrafił określić w jakim jest wieku, wydawało mu się, że może mieć zarówno 22 jak i 28 lat. Jej oczy miały dziwny wyraz, zaglądając w nie zaledwie przez ułamek sekundy dojrzał w nich bezkresną głębię, matowość myśli, bezsilność, kruchość, emocje, ambicje, autorytaryzm, uległość, bezgraniczne zło i nieskończoną dobroć. Nigdy nie widział takich oczu, takiej duszy. Była tak bardzo podobna do jego. W swoim 27-letnim życiu doświadczył wielu rzeczy złych, wielu dobrych, czasem określenie co jest rzeczywiste a co nie sprawiało mu wielką trudność. Teraz walczył ze sobą, z pragnieniem sfrunięcia z dachu wieżowca, zatopienia ostrej stali w przedramię, poczucia smaku i zapachu krwi. Stopniowo przegrywał tę walkę, od kilku dni było coraz gorzej, dlatego teraz tu był. Widocznie miał ją tu spotkać.
Wyszedł na dwór, oślepiający blask przeszył mu oczy i duszę, zachłysnął się ciężkim powietrzem. Przymykając powieki spojrzał w prawo. Bezbłędnie. Instynkt jeszcze nigdy go nie zawiódł. Była tam. Szła przez tłum jakby otoczona niedostrzegalną niewprawnym okiem, bladą poświatą. Ludzie nieświadomie schodzili jej z drogi, starali się nawet nie musnąć jej ramienia przechodząc obok. Niektórzy odwracali głowy, mijając ją. Miał rację, było w niej coś niesamowitego, aura zła.
Poszedł za nią, tropiąc jej zapach i smak zostawiony przez mgiełkę poświaty.

25 marca 2008

Kręgi życia

Życie kołem się toczy, czas zatacza kręgi raz szersze, raz węższe, ale zawsze wracamy do punktu wyjścia. Nawet te dni szczęśliwe, gdy słońce przebija się przez chmury, padający na głowę deszcz wydaje się być świetlisty niemal, a każda chwila jest cenniejsza niż złoto, nie trwają wiecznie. Chwileczki, mgnienia oka prawdziwego głębokiego szczęścia, pękają jak bańki mydlane i tryskają w oczy wywołując silne łzawienie. Tęsknota za kimś, czymś tak nienamacalnym, dalekim, niedostępnym skrzętnie ukrywana na co dzień, wylewa się szczelinami oczu, ust a potem odbija się echem od studni ludzkich słów, tych życzliwych zwłaszcza. Pytań, tysiąca, o to samo, na ten sam temat od lat już, frazesów wypowiadanych jak wyrocznie, jak rozkazy awykonalne. Świeczki w oczach zgaszone resztkami sił witalnych i powrót do domu, do ciepła. A tam nie tak zupełnie, ludzie obcy tego dnia całkowicie, oderwani od kontekstu, wypoczęci, uśmiechnięci, napełnieni bylejakością, prowadzeni pozą. I słowa znowu ostre, puste, piłujące duszę, odbierające resztki mojości. Zaburzające nowo powstałą z gruzów pewność, samoświadomość świata. A później rozmowy niepotrzebne, rozgrzebujące na nowo rany już zasklepione, obdzierające strupy. Rozmowy bez treści, a z jednostronną pasją, nadzieją i naiwnością, że może jednak tym razem się uda, że pozwoli zrozumieć. I rozczarowanie, kolejne. A potem opoka i ciepło, ramię i słowo. Za mało by odtajeć całkowicie, zagubiona gdzieś Ta, która rozumie. Zapomniane słowa, gesty, puste spojrzenia, niewypowiedziane treści.
Kolejny dzień czekania na popołudnie, wieczór, jutro. Na Nią, Nich, Niego. A i tak wiem jak się skończy. Powrotem do domu z pustej Centrali w objęcia ciepłej kuchni z kubkiem herbaty, dobrym słowem i magią uścisku. Bez odpowiedzi.

20 marca 2008

Drzwi zamknięte

Byłam kilka dni temu na spektaklu teatru tańca, piszą o nim "wytańczyć niewysławialne" - faktycznie to robi. Siedząc tam patrzyłam, czułam, otwierałam kolejne drzwi w sobie, wracałam do tych zagrzebanych gdzieś na dnie świadomości spraw, do tych niewysławialnych, niedokończonych chwil, nie zdając sobie początkowo z tego sprawy. Działał z opóźnionym zapłonem - wyszłam, było ok, ale w miarę jak przybliżałam się do domu czułam coraz bardziej, coraz głębiej. Do domu nie dotarłam. Poszłam na długi spacer, krążyłam po osiedlu, siadłam koło fontanny, zobaczyłam kościół - wiem dobrze, że tam jest, widzę go codziennie, ale wtedy go dostrzegłam, na co dzień jest dla mnie tylko zwykłym budynkiem, szarą strefą, wywołującą wojnę o każde miejsce parkingowe pod blokiem. Zobaczyłam kościół i pomyślałam, że to świetne miejsce żeby usiąść i słuchając starej dobrej Metalliki pomyśleć, rozważyć, przetrawić, wybaczyć sobie, zapomnieć, nie analizować już więcej. Bo co z tego, że miałby... że moje życie byłoby... przecież nie byłoby lepiej - wiem to, słuszność decyzji, którą podjęłabym po raz drugi przytłacza jednak. Chciałam poczuć potęgę tego budynku, wyssać z niego wszystkie soki i raz na zawsze uporać z Nim. Było zamknięte. Wszystkie drzwi były zamknięte. Do kościoła. Do kaplicy. I tylko z boku stała samotnie za ogrodzeniem kiczowata figurka matki, z aureolą i rogami. Taka świecąca gwiazdkami dookoła czoła. I te rogi z gwiazd, symboliczne. Brzemienna była. Ona też. Z dołu na nią patrzyłam, z parteru. I myślałam, że zło nie jest we mnie, że nie czyny są złe, że nie myśli, że to nie tak, że się stało i nic tego nie zmieni. Zmieniam cały czas przecież, buduję życie na nowo, buduję siebie na nowo. Pokutuję za grzechy. Na ziemi już. I nie zapomnę Cię - nigdy. Bo nie chcę zapomnieć, choć czasem ciężko wracać, to nie wymazuje się części siebie przecież...?

14 marca 2008

Romeo and Juliet

Jadąc dziś autobusem z pracy do domu czytałam książkę, pochłonęła mnie niemal bez reszty, jednak przez tą szybę zaczytania dochodziły do mnie czasem jakieś dźwięki. Dość skutecznie udawało mi się od nich izolować, do chwili gdy usłyszałam rozmowę dwóch dzierlatek, w wieku zbliżonym do mnie lub nieco młodszych. A rozmowa owa dotyczyła wesela, sukni ślubnej, welonu i takich tam spraw i to pomnożone przez 2. Bo obie dziewczęta się widać za mąż wybierały. I tylko jedna rzecz mnie zdziwiła i rozbawiła - w całej tej rozmowie nie padło nawet jedno słowo na temat przyszłych mężów wyżej rzeczonych pań. Widać najważniejsze jest wynajęcie i przystrojenie sali (za co jak się dowiedziałam należy zapłacić 700 PLN), ubranie kelnerów, wybranie zaproszeń i zlecenie wydruku odpowiednich nazwisk i cała jeszcze masa innych niepotrzebnych zupełnie jak na mój gust szczegółów. Aha, zapomniałabym - oczywiście barman do robienia drinków, ale alkohol trzeba mieć swój, bo owy barman jedynie za swoje umiejętności karze sobie płacić 1000 PLN. Nic tylko zostać barmanem na weselach...

I wtedy przyszło mi głowy, że też tak zaczynałam planować, jakieś 3 lata temu, że też wpadałam w ten złudny szał, zupełnie bez sensu z resztą. Bo nic z tego nie wyszło. I jestem teraz mądrzejsza o te 3 lata, masę bolesnych doświadczeń związanych z mężczyznami, zupełnie zniechęcona do tego gatunku. I tylko czasem, gdy zapala mi się lampka "samotność" tak jak dziś teraz, siadam sobie po ciemku, włączam jeden jedyny kawałek, żeby leciał w kółko i zapadam w zadumę nad życiem, światem i relacjami damsko-męskimi. Zastanawiam się, jak to się dzieje, że tak łatwo pozwalałam się tak głęboko ranić byle komu? Jak to jest, że serce zawsze miałam na dłoni a nikt po nie nie sięgnął? Jak to jest, że boję się tego stanu, znowu od nowa, w zupełnie inny przerażający sposób? Jak to jest, że moja dusza chce znaleźć kogoś bliskiego, kogoś komu można zaufać, powierzyć siebie, a rozum lub też serce, ciało nie zgadzają się z tym? Dlaczego chcąc świadomie znaleźć kogoś podobnego do mnie sięgam do zupełnie innego worka?

Siedziałam sobie w tym autobusie, z książką i przez myśl mi przemknęło - gdyby to miał być mój ślub, teraz, gdyby jakimś cudem znalazł się ten jeden jedyny w co już sama nie wierzę, ale gdyby, to chciałabym tak po prostu wziąć pierwszy wolny termin w USC, poinformować o tym rodzinę, bez zbędnych ceregieli, po prostu pójść tam, w ich towarzystwie, w towarzystwie przyjaciół. Nie ubierać się w żadną suknię ślubną, a jeśli już to taką inną, taką moją, powiedzieć TAK, podpisać co trzeba, a potem wyjść i zabierając całe towarzystwo pojechać na grilla nad jezioro, albo do lasu, albo zaprosić ich do knajpy takiej zwykłej, albo wsiąść w samochód i odjechać w dal. A jeszcze lepiej wsiąść na motor i odjechać w dal. Sama. I tu zaczyna się problem. Myśląc o własnym przyszłym niby-ślubie chciałabym z jednej strony mieć na niego jakąś choć nikłą szansę, ale z drugiej strony chciałabym być sama, niczym nieograniczona. I w dodatku cały czas majaczy mi gdzieś ta moja druga połowa - ona.

Nie wiem, poddaję się, po raz 20-sty chyba leci "Romeo and Juliet" Straisów. Znowu ten motyw - Romea i Julii. Miłość nieszczęśliwa, prześladuje mnie od zawsze.

11 marca 2008

Frazesy

Wyświechtane frazesy ciągle są w powszechnym użyciu, na przykład: "znajdziesz tego który te rany wyleczy i zapomnisz o całym świecie" - świetnie, Pan Leczący Rany, raz!

Są w życiu sytuacje, które wywołują reakcję łańcuchową, są zdania będące jak setki małych i niezwykle ostrych igiełek, wbijających się w najczulsze miejsce. Słowa przybierają wtedy kształt jeżozwierza i płynąc w kierunku mózgu, ranią po drodze serce i płuca powodując bolesny ucisk w klatce piersiowej, odbierając oddech na ułamek sekundy. Są wreszcie takie chwile, gdy czujesz się jakby ktoś wyrwał Ci serce i rzucił je na pożarcie lwom, a potem stwierdził, że może jednak nie, że może jednak je zwróci i zwrócił - takie dziurawe, powygryzane, lekko przeżute, ale przecież nadal Twoje. Trzęsą Ci się ręce, zaczynasz szczękać zębami i myślisz "po co się denerwować, po co, szkoda nerwów, szkoda czasu, szkoda energii" a energia powoli sącząc się wycieka spod paznokci zostawiając mokre ślady na blacie. Czasem taki stan pcha Cię w stronę autodestrukcji i bierzesz nóż, sięgasz po kieliszek, papierosa. Czasem po prostu zamykasz oczy i topisz we własnej krwi krzyczące coraz głośniej, domagające się uwagi uczucia, emocje. A potem z diabolicznym uśmiechem na ustach wstajesz i wypluwasz przeżute resztki miłości. Składasz ofiarę całopalenia, od wewnątrz płonąc ogniem żywym.

09 marca 2008

Ławeczka

Tak sobie wczoraj przechodziłam koło naszej ławeczki, a że akurat słuchałam muzyki z okresu łączącego się nierozerwalnie z tąż ławeczką postanowiłam na niej usiąść. Po turecku, jak zawsze. I zabrakło mi tylko gitary i kapusty kiszonej lub też Schlemmer Bomby orzechowej i... Nothing else matters...Zamknęłam oczy i zobaczyłam świat takim jakim widziałam go kiedyś, nie z perspektywy lat o dziwo, tylko swoimi oczami gdy byłam o połowę młodsza, gdy świat wydawał się prosty i taki właśnie był. Teraz nic nie jest proste, albo też wszystko jest proste inaczej. I pomyślałam sobie, że zawsze wybierałam sobie mężczyzn z kręgu dobrze znanych, przyjaciół, lub chociaż nieco znajomych. Nie zdarzyło mi się tak po prostu popatrzeć na kogoś i stwierdzić - to jest moja druga połowa. Zakochiwałam się w chłopcach, nigdy nie zakochałam się w mężczyźnie. Nigdy nie zakochałam się w kobiecie, nie mówię, że mnie nie fascynowały, nie podobały mi się. Po prostu nie znalazłam tej jedynej. Jeszcze. A teraz odkrywam znowu, że szukam wśród osób dobrze znanych, że boję się wyjść na zewnątrz. Spróbowałam raz i się sparzyłam. Spróbowałam wiele razy ze znajomymi i wiele razy się sparzyłam. A uosobienie cech idealnych niemalże, wulkan ciepła znalazłam całkiem przypadkiem u siebie w domu. I co z tego??
Oglądałam w nocy Gię, ten film za każdym razem mnie rozczula, pokazuje mi coś nowego, uświadamia.

Moja świadomość wybiera zawsze mylnie, podświadomość czasem się z nią zgadza, czasem nie, czasem wybiera kogoś kogo świadomość nie jest w stanie zaaprobować. Wniosek z tego taki, że żaden wybór nie jest wyborem.

04 marca 2008

Stu(kot) stóp Jeny

Wstała i otrzepała się z okruszków ciasta. Spojrzała na poplamiony czekoladą talerz – wyglądał jak umazany gównem. Rozejrzała się dookoła. W lokalu, oprócz niej nie było prawie nikogo. Przy barze siedział chłopak, być może powinna powiedzieć mężczyzna - w ciemnozielonym lekko powyciąganym swetrze, na oko lat 23, może 24. Na twarzy miał wczorajszy zarost, włosy delikatnie zmierzwione, koloru bliżej nie dającego się określić. Takiego nijakiego. Twarz też miał nijaką, zwyczajną, niczym nie wyróżniającą się z tłumu. A jednak było w nim coś, co przyciągało uwagę, elektryzowało. Jakby unosiła się nad nim woń śmierci. Zamknęła oczy, potrząsnęła głową, jakby chciała strzepnąć myśli, wstrząsnąć je, wymieszać te dobre ze złymi. Stworzyć koktajl wybuchowy. Dzisiejszy nastrój spowodowany przez bliżej nieokreślone zdarzenie z dalekiej przeszłości, powtarzał się już któryś dzień z kolei. Niby wszystko było w porządku, żadnych stresów w pracy, w domu, a jednak coś cały czas zaprzątało jej myśli. Nie pozwalało o sobie zapomnieć. Niszczycielska siła, gdzieś w środku, w samym centrum niej. Zmrużyła powieki, odwracając się w stronę wyjścia natrafiła na jasny snop światła słonecznego, wpadającego do ciemnego lokalu przez przymknięte drzwi. Gwałtownie się cofnęła, jakby ten promień miał wypalić w niej dziurę, spopielić ją. Odwróciła głowę, z przepastnej torby wyciągnęła okulary przeciwsłoneczne. Założyła je, zakrywając niemalże przezroczyste, wypłowiałe tęczówki. Ich kolor od zawsze dopasowywał się do nastroju, przechodząc od ciemnego brązu, przez żółć, zieleń, błękit aż do takiego jak dziś - koloru wody. Ktoś jej kiedyś powiedział, że wygląda złowieszczo. Tak się składa, że były to jego ostatnie słowa. Skończył pod kołami ciężarówki, jakby wypchnięty na ulicę magiczną, niewidzialną ręką. Odgarnęła opadający na oczy kosmyk czekoladowych włosów, jeszcze raz rzuciła wzrokiem na chłopaka przy barze i mrucząc coś pod nosem wyszła na dwór.

Dzień był wyjątkowo słoneczny, pierwsze oznaki nadchodzącej wiosny sprawiały, że czuło się w powietrzu jakąś magię, nieprzewidywalność natury. Było jeszcze dość chłodno, ale wiatr pachniał świeżą trawą, mokrą ziemią, budzącym się ze snu zimowego życiem. Na dachach domów wylegiwały się koty, wygrzewając swoje małe ciałka na słońcu, połykając chciwie każdą najmniejszą nawet dawkę ciepła. Po chodnikach sunęły ludzkie masy, poprzetykane gdzieniegdzie kolorowymi spódniczkami i kurtkami dziewczyn spragnionych miłosnych uniesień tak szeroko reklamowanych już od połowy lutego. W tym oczekiwaniu epatowały ukrytym jeszcze nieco seksem, nie zdając sobie sprawy, że wywołują niezwykle barwne fantazje nie w głowach swoich starszych kolegów, a dziadków, ojców, wujków i nauczycieli. Nieświadome swojej ogromnej siły i przewagi kroczyły na obcasach dumne jak pawie, obnosząc swoje nie do końca jeszcze rozwinięte umysły opakowane w aż za nadto rozwinięte ciała.
Jeny wyszła na ten świat i zderzając się z jego zapachem i smakiem skuliła się na chwilę wciągając głęboko w nozdrza to zatrute powietrze, by za ułamek sekundy napełnić nim płuca, ciało, umysł. Wciągając powietrze odchyliła lekko głowę, wyciągając swe ciało w delikatny łuk, otworzyła półprzymknięte oczy i opuszczając głowę wypuściła resztkę smogu z płuc. Zapach wiosny, zapach śmierci. Od tych kilku dni, wszystko miało dla niej zapach śmierci, zapach tak kuszący, intrygujący, podniecający. Uśmiechnęła się do siebie diabolicznie. Na szczęście nikt nie zwrócił na nią uwagi, wszyscy zajęci byli podążaniem do pracy, do swoich zajęć, domów, mężów, żon, dzieci, obowiązków. Wtopiła się w tłum. Pozwoliła porwać się tej ludzkiej fali, poprowadzić w stronę przeznaczenia.

Ona/on/oni

Bo czymże jest związek? Kto narzucił jakieś sztywne ramy? Kto wymaga by podlegał określonym odgórnie zasadom, prześwietlaniu przez lupę, dyskusjom wszystkowiedzących starców? Kto dyktuje warunki, wyznacza terminy, określa granice dobrego smaku? Czy uleganie ogólnie przyjętym normom jest w stanie zapewnić nam szczęście, wieczną radość życia i spełnienie? Czy pojęcie "normalność" można zastosować do każdego w taki sam sposób? Czy warto wierzyć tym, którzy twierdzą, że chcą dla nas najlepiej?

A może lepiej układać swoje życie, relacje po swojemu? Może lepiej zamknąć oczy, uszy, usta i zaufać instynktowi? Rzucić się w wir świata, stanąć na krawędzi przepaści życia i nałożyć się na powietrze pod nami, objąć je jak kulę. I uwierzyć, że się nie spadnie, że zamiast tego wzleci się w górę na skrzydłach wyobraźni, kierowanej marzeniami. Pociągając za sznurki życzeń sterować sobą jak latawcem i dryfować tam, gdzie jest najjaśniej, najsłoneczniej, najcieplej. A tam, na końcu drogi trafić w czyjeś kochające, pełne ciepła ramiona. Otulić ciało mgiełką zapomnienia i zanurzyć się w niej, w nim, w... Bo miłość nie ma płci. Bo kocha się duszę, nie ciało. Skroplić oddech na ukochanej szyi, bezpłciowej. I bezpłciowo dotknąć dłonią dłoni, wybadać końce palców, wnętrze i jego ciepło i zamknąć dłoń swoją w tej dłoni i zamknąć dłoń tamtą w swej dłoni i nie pamiętać już dłużej nużących szeptów ludzkich. A dookoła nas zieleń soczysta i pachnąca, sad wiśniowy i jaśmin i piwonie o zapachu tak ciężkim jak pożądanie.


03 marca 2008

Marzenia?

Nienawidzę czekania, zamienia ono moje życie w przystanek autobusowy. Zwykłe, codzienne czynności stają się zbyt trudne, rytm egzystencji zaburzony, świadomość krąży gdzieś ponad moją głową, zataczając koła jak sęp nad padliną. Istota świata – czekanie, oczekiwanie na spełnienie marzeń. Zawsze na coś się czeka – w kolejce do kasy, na pensję, na zielone, na zajęcia, na zebranie, na telefon, na smsa, na kogoś. Wieczne wypatrywanie, zastyganie w bezruchu, usypianie instynktu zabójcy, rozmywanie prawdy, zawieszanie czasoprzestrzeni. I po co to wszystko? Żeby doczekać się nicości, bylejakości, szarości dnia codziennego. Doczekać się po prostu niczego. Albo jakiegoś magicznego słowa, gestu, dźwięku, obrazu. Zobaczyć znowu kogoś na kim mi zależało, tylko po to, żeby się przekonać, że nic już nie czuję. Że pozbyłam się marzeń. Albo znowu drżenie serca przez moment i powrót w wieczną kolejkę po życie.

A potem już tylko mrok, potem już tylko pustka, ciche jęki, skrzypienie trumiennych desek, pod naporem ziemi, która je przysypuje. A w środku leżą nadgryzione zębem czasu, lekko rozkładające się już zwłoki marzeń. Z siekierą w plecach, zbrukane krwią, z podcinanymi wielokrotnie żyłami, po których zostały tylko zgrubiałe blizny na nadgarstkach. I patrząc im w oczy, szukasz siebie, tej sprzed kilku dni, kilku miesięcy, kilku lat. Patrzysz im w oczy, a w oczodołach widzisz tylko wstrętne, padlinożerne glizdy. I nic tam nie znajdziesz. Tylko kres, koniec, śmierć.

28 lutego 2008

Historia pewnego łóżka

Nasza historia zaczyna się wiele lat temu, na oko jakieś 30, może 35, w chwili gdy jakiś cieśla, w jakimś zakładzie produkcyjnym tchnął w nie życie. I tak oto, łóżko się stało. Najpierw zajmował się nim ojciec, zanim je dopieścił i przygotował do dorosłego życia traktował je z wielką troską i otaczał bezgraniczną wręcz opieką. Szlifował, polerował, wygładzał, lakierował i gdy wreszcie skończył popatrzył na swoje dziecko z dumą i oddał je do adopcji. Łóżko adoptowała pewna pani, osoba samotna, dość już wiekowa ale obdarzona dobrym smakiem. Miało u niej dobrze, nie było nadmiernie wykorzystywane, nikt go nie edukował przedwcześnie, mieszkało w pokoju z różnymi innymi meblami, miało nawet obok siebie swoją siostrę - szafkę nocną. Było mu dobrze. Niestety pewnego dnia pani poczuła się źle i została zabrana do miejsca, z którego już nie wróciła. Łóżko bardzo cierpiało, było niezwykle samotne. W końcu, po kilku tygodniach przyjechali jacyś ludzie i spakowali cały dobytek jego dobrodziejki, zabrali wszystko, łącznie z nim i wpakowali to do wielkiej ciężarówki. Łóżko straciło kontakt z materacem - został on brutalnie porzucony na wysypisku, samo natomiast trafiło do jakiegoś magazynu. Stało tam przez pewien czas, w ciemnościach, smutne, przerażone i samotne. Bo choć wokół były jego koleżanki i koledzy jakoś nie umieli znaleźć wspólnego języka, każdy z nich pochodził z innej części kraju, byli też tacy, którzy przyjechali z bardzo daleka. W końcu, któregoś dnia zjawili się ludzie, wybrali kilkanaście różnych mebli z magazynu, między innymi właśnie Je. Towarzystwo trafiło ponownie na pakę wielkiego TIRa i ruszyło w nieznane. Jechało tak i jechało, przez ponad dwie doby, zatrzymując się co jakiś czas, jednak nikt nie otwierał drzwi i nie informował gdzie i po co jadą. Meble miały nadzieję, że trafią do nowych domów, że ktoś je przygarnie...

Ocknęło się z drzemki, gdy skrzypnęły drzwi ciężarówki. Do środka wpadł snop światła, bardzo jasnego i jaskrawego, rażącego w oczy. Dały się słyszeć głosy, mówiące w jakimś dziwnym, niezrozumiałym języku. Meble przestraszyły się i zamarły na chwilę. Potem, gdy ich oczy przyzwyczaiły się do światła ujrzały kilku mężczyzn, zniszczonych przez życie, ale uśmiechniętych, a także dziwny magazyn, jakby pomniejszony hangar samolotowy. Na boku hangaru widniał napis EMAUS. Nastąpił konspiracyjny szmer, meble trochę się rozluźniły, ludzie weszli do środka kontenera ciężarówki i powoli zaczęli wynosić jeden po drugim. Łóżko wraz z resztą towarzystwa trafiło do hangaru, gdzie zostało dokładnie obejrzane, wycenione i przeniesione na salę sprzedaży. Tam przywitało się z nowymi kolegami i koleżankami. Jak się okazało było to miejsce magiczne i wielokulturowe, były tam stare szafy pamiętające jeszcze lata 50-te XX wieku, sekretarzyki i komódki z lat 40-tych, ale także młodsze towarzystwo, na przykład kanapy czy fotele mające nie więcej niż 5-10 lat.

I wtedy, gdy zaprzyjaźniało się z resztą ujrzała je pewna dziewczyna, podeszła do niego najpierw nieśmiało, musiała pokonać istny tor przeszkód złożony z różnego rodzaju stołków, krzeseł, wersalek i foteli. Gdy podeszła na tyle blisko, że mogła go dotknąć na jej twarzy pojawił się ogromny uśmiech, zawołała coś do drugiej, nieco starszej kobiety. A potem zaczęła coś żywo opowiadać, wykrzykując od czasu do czasu jakieś och! ach! super! i inne tego typu słowa. Po krótkiej naradzie, panie udały się do kasy, a łóżko dostało kartkę z napisem SPRZEDANE. Zapadł zmrok, meble poszły spać, łóżko nie mogło zasnąć w nowym miejscu, tym bardziej, że było podekscytowane całą tą sytuacją, czuło, że ten dziwny napis oznacza, że ktoś złożył podanie o ponowną adopcję i niebawem będzie miało dom. Czekało od rana pełne nadziei i w końcu, po południu pojawiła się ponownie dziewczyna, tym razem w towarzystwie jakiegoś starszego mężczyzny. Łóżko zostało wyniesione z powrotem na magazyn i tam rozmontowane, a potem wpakowane do zwykłego samochodu. Ruszyli. Jechali niezbyt długo, jakieś 15 minut, zatrzymali się przed jakimś garażem, wyciągnęli go i w częściach oparli o ścianę. I tak go zostawili. Zrobiło mu się smutno, pomyślało, że jednak nie ma szans na powrót do życia, jego nadzieja nieco zbladła. Drzwi do garażu zamknęły się. Następnego dnia ktoś je kilka razy otwierał i zamykał, nie zwracając na niego zupełnie uwagi i dopiero po dwóch dniach przyszła dziewczyna. Przyniosła papier ścierny i zaczęła wyciągać kawałek po kawałku jego części składowe. Najpierw zabrała się za wezgłowie, łóżko poczuło lekkie drapanie, jakby mrowienie, było to całkiem przyjemne uczucie. Zobaczyło jak powoli zmienia kolor, stając się jaśniejsze, gładsze, jak zrzuca starą, pomarszczoną i popękaną skórę. Operacja odnowy trwała 2 dni. Po niej łóżko zostało wniesione do jasnego, przestronnego pokoju i ustawione w kącie, przy ścianie. Dostało też nowy materac, z którym od razu się zaprzyjaźniło. Pierwsza noc była magiczna, poczuło głęboka więź ze swoją nową matką, trochę poskrzypując starało się przyzwyczaić do sytuacji, stać się najwygodniejsze jak to tylko możliwe.


Razem z panią przeprowadziło się do innego mieszkania, znowu było rozkładanie, przenoszenie, potem nowy pokój, meblowanie, przestawianie. Po raz pierwszy doświadczyło naporu dwóch połączonych w jedno ciał, po raz pierwszy poczuło namiętność. Dorosło. A później jego pani nagle odeszła, zabrała inne meble a jego tak po prostu zostawiła, po 6 latach razem. Było mu strasznie przykro. Przez długi czas stało zupełnie nieużywane, od czasu do czasu spała na nim jakaś starsza kobieta, czasem jacyś inni goście. Na co dzień jednak służyło głównie jako składnica różnych rupieci.

Ale pewnego dnia pani wróciła, spała na nim przez prawie dwa tygodnie, trochę płakała, przytulała się do niego bardzo mocno. Miało nadzieję, że to nie przez niego, że jakoś jej pomoże. A ona znów zniknęła. Nie było jej przez ponad pół roku. I nagle przyszedł dzień, kiedy zostało rozłożone na części pierwsze. Przeraziło się, że chcą się go pozbyć, że zrobiło coś złego, że nie jest im już potrzebne. I wtedy zjawiła się pani, razem z jakimś sympatycznym chłopakiem i zaczęli go wynosić do busa. Jadąc na pace, słyszało jak tamtych dwoje się śmieje, jak sobie o czymś opowiadają. I wtedy zrozumiało, że wreszcie trafia do DOMU.

26 lutego 2008

Wiosna, wiosna, ach to Ty

No i poczułam wiosnę... Przywdziałam dziś piękną, krótką spódnicę i równie piękne zimowe trampki i tak odziana kłułam w oczy moich szanownych kolegów z pracy:) A kłucie to było ogromne i robiące wrażenie iście piorunujące. I tak zamierzam pokłuć jeszcze jakiś czas, do wieczora zapewne, w przynajmniej trzech różnych miejscach:)
Posłuchaj

25 lutego 2008

Jaki był ten dzień?

Siedzę właśnie z kieliszkiem wina i usiłując złapać Ipek chowającą się w najciemniejszych kątach pokoju myślę o mijającym dniu. A obfitował w emocje, uczucia, wspomnienia nawet. Były pogaduchy z przyjaciółką, była melancholia i samotność, był taniec, była nawet wizyta w moim byłym domu, u mojego byłego mężczyzny. Domu, który wygląda jakbym się stamtąd wyprowadziła wczoraj a nie prawie 8 miesięcy temu, domu, w którym wszystko zostało tak jak ja to zostawiłam... Moja doniczka z kwiatkiem, mój obrus, moje szafki w łazience... I chyba nawet moje zdjęcie na szafce, co prawda leżące a nie stojące, ale jednak. Podroczyłam się z byłym, w końcu pomógł mi znieść szafki do samochodu, potem wysłuchałam streszczenia co robił w ostatnim czasie, przytuliłam się mocno, pocałowałam w policzek, wsiadłam w samochód i pojechałam. A w domu, jak to w domu - wiertarka udarowa i dziurawienie ścian. Nawet ja miałam okazję dwie dziury zrobić!! Takie małe a cieszy:)

Jaki był ten dzień,
co darował, co wziął,
czy mnie wyniósł pod niebo,
czy rzucił na dno.
Jaki był ten dzień,
czy coś zmienił, czy nie
czy był tylko nadzieją na dobre i złe?


Bardzo lubię ten tekst, przez długi czas nuciłam go wieczorami przy akompaniamencie gitary. Może do tego wrócę?

Glazurnik

Otóż wiem już, dlaczego zrezygnowałam z poruszania się po mieście jakże uroczą i barwną komunikacją miejską. A otóż zapewne z powodu nadmiaru atrakcji, które mogą mnie dzięki niej spotkać. Bo jeśli coś spotka mnie nawet poza obrębem własnego samochodu to zawsze mogę do niego wsiąść, zrobić kłap drzwiami i odizolować się od fantastycznych problemów przystankowiczów. Ale widać mój umysł domagał się przypomnienia tych oczywistych faktów i dziś kątem oka odnotowując piękną pogodę wysłał mnie na spacer połączony z eskapadą trolejbusową. Dzięki temu zaczerpnęłam nieco nieświeżego powietrza i pobyłam na dworze, wystawiając twarz na bardzo anemiczne jeszcze promyki słońca. Dzięki zaś faktowi, iż komunikacja w niedzielę jeździ rzadko i jak coś ucieknie to na następne coś trzeba czekać odpowiednio długo, postanowiłam się przespacerować na kolejny przystanek, po jakże uroczej dzielnicy robotniczej, gdzie spożywałam uprzednio proszony obiad, w światłym gronie. No i pech chciał, że w poszukiwaniu herbaty liściastej, gatunek Earl Grey odwiedziłam wszystkie sklepy spożywcze znajdujące się na mojej drodze, w jednym z nich zaś uiszczając należność za niezbyt smaczne napoleonki, zostałam zaczepiona i delikatnie obmacana (dzięki bogu jedynie po włosach) przez osobnika lat około 25, lekko podchmielonego i jak się bardzo szybko okazało opuszczonego przez dziewczynę. Dziewczę owe miało ponoć równie piękne włosy i mam wrażenie, że było dość inteligentną istotą skoro przejrzało na oczy i opuściło wyżej wspomnianego pana. Miałam nadzieję, że pan się po prostu zdematerializuje ze swoim nowo nabytym piwem mocnym, niestety tak najwyraźniej nie posiadł jeszcze tej jakże cennej umiejętności i spotkałam go na przystanku. I w tejże chwili zaczął się mój horror. Jako osoba dobrze wychowana i wykształcona, nie za bardzo umiem zastosować ciętą ripostę w postaci "spierdalaj", zatem niezbyt dobrze mi szło odmawianie na zaproszenia na obiad/kolację/kawę oraz tłumaczenie, że nie musi dla mnie wszystkiego robić, oraz że nie potrzebuję ochroniarza bo obronić się jestem w stanie sama. Moje zniecierpliwienie osiągnęło jednak apogeum po ty, jak dowiedziałam się, iż jestem jego wymarzoną dziewczyną (tak, tak, oczywiście) oraz, że bardzo go podniecam. Ta ostatnia informacja nie była mi raczej do niczego potrzebna. Pan co prawda bardzo dużo starań wkładał w swoje wypowiedzi i nawet sugestia, że nie wymienimy się telefonami, bo ja swój bardzo lubię, nie zbiła go z tropu. A jaki był pewny siebie, poinformował mnie nawet, że studiuje, a właściwie to chodzi na studia z zakresu i tu uwaga - Zarządzania środkami unijnymi! No, no, no, ciekawa sprawa... Widać teraz każdy może studiować, nawet pan bardzo dobrze układający glazurę od 7 do 15 a potem w prywatnych mieszkaniach po godzinach.
W końcu jak mi się wydawało uwolnię się od pana wsiadając w trolejbus, niestety wsiadł razem ze mną. Bogu dzięki udało mi się uniknąć przysiądnięcia się do mnie, za to nie obyło się bez prób zaimponowania mi swoją siłą i głupotą poprzez zaczepianie jakiegoś biednego, bogu ducha winnego chłopaka.
No i mam swojego bodyguarda, taki silny a piwa nie umiał nawet zębami otworzyć...

22 lutego 2008

Shakespeare

Jako fanka tegoż pana byłam dziś na Ogólnopolskim Przeglądzie Inscenizacji Fragmentów Dzieł Williama Szekspira w Języku Angielskim, w którym to bierze udział młodzież w wieku szkolnym. Muszę stwierdzić, że było to dość interesujące zjawisko. Poziom jaki owe dzieci i młodzież przedstawiały był tak nierówny, że nie dałam rady dotrwać do końca, choć miałam taki ambitny plan udając się tam. Cóż, wyszłam po bardzo dobrze zagranej scenie z Króla Leara, stwierdziwszy, że jeśli za chwilę zobaczę coś na żenującym poziomie a jest tego dość wysokie prawdopodobieństwo będę mocno zniesmaczona. A tak przynajmniej zachowałam w pamięci te dograne do końca fragmenty, monologi i wyszłam zadowolona z tak miło spędzonego czasu.
A więc po pierwsze: nierówny poziom, część inscenizacji była tak marna, że oglądając czekałam żeby już skończyli, bo kaleczą niemiłosiernie. Część była bardzo przeciętna i dwie aranżacje które niemal powaliły mnie na kolana. Nie obyło się w obu bez wpadek, ale nawet mimo tego widać było, że są dopracowane w najdrobniejszych szczegółach, porządnie przećwiczone, że reżyserujący nauczyciele przyłożyli się do pracy, a dzieciaki włożyły w grę całe serce. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby wyrośli z nich nieźli aktorzy, zwłaszcza z mojej absolutnej faworytki. Zobaczymy.
Druga natomiast sprawa to sposób w jaki zachowywała się widownia - ciągłe szepty, rozmowy w tle, komuś dzwoni komórka, ktoś dostaje smsa, szmer, szum, absolutny brak skupienia. Najbardziej interesujący przy tym jest fakt, iż ogromną większość widowni stanowiły zespoły biorące udział w przeglądzie, tak więc przeszkadzali sobie nawzajem... Czułam się momentami trochę jak na przedstawieniu szkolnym, albo na szkolnej wycieczce na spektakl. Pamiętam taką jedną na "Wiśniowy sad" Czechowa w naszym sztandarowym teatrze - totalna żenada, sztuczna, mechaniczna gra naszych aktorów, bo to przecież tylko młodzież szkolna, która tu przyszła zamiast lekcji i jest jej wszystko jedno co ogląda. Otóż mi nie było wszystko jedno. I bardzo mnie drażni takie podejście. Dlatego też, dzisiejszy szmer, dzwoniące w trakcie spektaklu komórki (co gorsza odbierane!) cofnęły mnie do tych przedziwnych wspomnień.
I znowu poczułam się jak na lekcji, w szkole. Szkoła zaś nieodzownie kojarzy mi się z moją klasą. A jeśli chodzi o moja klasę... Cóż i tu dochodzimy do punktu, do którego dojść w żadnym wypadku nie powinniśmy, zwłaszcza dzisiaj. No bo dziś akurat pewien pan spędza czas z pewną panią, w pewnym miejscu, w pewnym mieście, rozmawiając o pewnych sprawach, które w pewien sposób, pośrednio dotyczą również mnie. I pewien pan również mnie dotyczy. Niestety.

A dzień mimo wszystko był udany. I Future Shortsy powtórzą! Specjalnie dla mnie! No może z tym troszkę przesadzam, ale miło tak pomyśleć. Dostałam dziś odpowiedz na mojego maila z prośbą o reedycję i o dziwo pokaz będzie (chyba, jeszcze nie wiadomo na 100%). A to oznacza, że mogę spokojnie pójść spać z poczuciem dobrze zainwestowanego czasu. W siebie oczywiście.

Brak biletów?

No i cóż. Dzień minął prawie bezwładnie, obeszło się bez większych spięć, jednak w myśl zasady, że nie można mieć wszystkiego - nie udało nam się dostać biletów na pewien pokaz pewnych krótkich form filmowych oglądanych przez nas comiesięcznie już od listopada. Pech chciał, że ów pokaz gdzieś tam w nazwie miał "walentynkowy" co spowodowało ogromną lawinę chętnych, nagle obudzonych kinomaniaków spragnionych form krótkich. Zapewne ogrom z nich nie powróci na kolejny, marcowy pokaz ale cóż, amerykańskie święta patronów osób chorych umysłowo widać rządzą się własnymi prawami.
Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, dzięki temu była okazja do wypicia ulubionej herbatki w ulubionym miejscu, nawet na ulubionej kanapie! I jak tu się złościć?

21 lutego 2008

Sinatrowo dziś...

A dziś już o niebo lepiej, bo normalnie. Bez żadnych zaskakujących rewelacji póki co, bez fajerwerków, tak bardzo niepotrzebnych w codziennym bytowaniu. Kubek herbaty – zielonej z opuncją, na biurku oczekujące na konsumpcję jabłko, w domku obiad do ugotowania. I żadnych niespełnionych obietnic, żadnych myśli bez końca, żadnych wymagań, wyobrażeń. Zamiast Waitsa - Sinatra. Prostota poranka, dnia, wieczora. Niech tak zostanie.