29 lipca 2008

Delikatne przemeblowanie życia

Jak powszechnie wiadomo, mężczyźni są od tego, żeby udowadniać kobietom jakie są wspaniałe i jak świetnie sobie same radzą. No i mi właśnie zawzięcie udowadnia taki jeden. Do tego stopnia, że w to całkowicie uwierzyłam. I Bogu dzięki. (Tak swoją drogą, nawet ja jako ateistka zażarta poddałam się z okazji dnia św. Krzysztofa procesowi święcenia pojazdu mojego ukochanego jak i chyba mnie samej również - swoją drogą chyba nie jest ze mną źle, bo złe moce ze mnie nie wylazły podczas tego procederu). Ale wracając do facetów - otóż to, dzięki takiemu jednemu, którego w swym czasie wielbiłam, sama nie wiem za co, jadę mierzyć siły na zamiary, skazana przez wszystkich na porażkę, wierząc święcie we własne siły - primo: do miasta odległego o 450 km po moto moje wymarzone i zamierzam nim sama jedna przyjechać, co wydaje się być mocno ponad moje siły, ale... Ja nie dam rady?? Ja?? No. A secundo: w podróż, której celem pośrednim jest osiągnięcie Kaukazu, a ogólnie przejechanie 8000 km własnoręcznie, tym razem samochodem już co prawda, ale bez kierowcy zamiennego, li jedynie z osobistą masażystko-kucharko-pokojówko-osobą towarzyszącą:) Jak mi to wszystko wyjdzie, uznam, że żaden, absolutnie żaden facet nie jest w stanie mi dorównać. A wyjść musi. Bo takie założenie jest. A rzeczony facet, z pierwszej linijki bardzo zdziwiony jest tym wszystkim i silnie mi odradza wszystko co zamierzam zrobić, w dodatku podpowiada mi gotowe rozwiązania, z których nalega bym skorzystała. Zupełnie niezrozumiałe - znowu ktoś na siłę próbuje kierować moim własnym życiem, a nawet w związku nie jestem. Aż strach pomyśleć, co by było gdybym nie daj panie się z kimś związała!
I postanowienie dnia - następnej osobie, która zdecyduje się mi powiedzieć co mam robić podziękuję serdecznie i odwdzięczę się tym samym. A co, niech ma! Ja też przecież chcę dobrze dla wszystkich...

01 lipca 2008

Wahanie

Jeny zatrzymała się nagle i odwróciła głowę. Miała wrażenie, że ktoś za nią idzie, czuła czyjś wzrok na swoich plecach. Powiodła oczami po ludziach dookoła, próbując odnaleźć śledzącą ją osobę. Wtedy w oko wpadł jej ten chłopak z knajpy, pierwotnie nie zwróciła na niego uwagi, ale odór śmierci zmusił ją do odnotowania jego obecności.
Dziś był ten dzień. Jeny wiedziała, że wydarzy się coś, czego ona wcale nie chce. Coś nieodwołalnego. Zagryzła wargi, zmrużyła oczy, przygarbiła się na moment. Chwila ciszy przed burzą. Przyśpieszyła. Miała nadzieję, że może uda jej się go zgubić, że pierwotne instynkty nie dojdą do władzy. Nie chciała tego, bała się tych mocy, władających jej umysłem, ciałem.
Gwałtownie skręciła w bramę. Schowała się, żeby przeczekać. Czuła niemal jego oddech na swoich plecach. Zaczęła powtarzać jak mantrę: - Nie wchodź tu, idź dalej, nie wchodź tu, idź dalej...

Les nagle stracił ją z oczu. Musiała gdzieś skręcić. Za wszelką cenę nie chciał jej zgubić, elektryzowała go. Sam nie wiedział, po co idzie za nią, co sprawia, że przyciąga go jak magnes. Zamknął oczy, wytężył słuch, węch i ujrzał ją w swojej wyobraźni bardzo dokładnie. Zobaczył jak skręca w następną bramę, jak staje tam w cieniu, pod ścianą. Jak zaciska ręce w pięści i zaczyna coś powtarzać pod nosem. Co ona tam powtarza? Ciiiii... ...nie wchodź tu, idź dalej, nie wchodź... Skąd wie??
Zmroziła mu się krew, poczuł dreszcz przebiegający przez ciało, po plecach pociekła mu cienka strużka potu. Otworzył szeroko oczy, stanął jak wryty. Przed sobą miał wejście do bramy. Odruchowo cofnął się pod ścianę. Tylko jeden krok dzielił go od przepaści, od śmierci. Teraz już wiedział. Ona jest jego przeznaczeniem, jego wybawieniem, jego końcem.