w stronę słońca, aż po horyzontu kres
iść, ciągle iść, tak bez końca
witać jeden, przebudzony właśnie dzień...
Wciąż witać go, jak nadziei dobry znak
z ufnością tą, z jaką pierwszą jasność odśpiewuje ptak
No właśnie...
Iść, ciągle być w tej podróży,
którą ludzie prozaicznie życiem zwą,
iść, ciągle iść, jak najdłużej,
za plecami mieć nadciągającą noc.
Z najprostszych słów swój poranny składać wiersz,
a patrząc wgłąb, zobaczyć to co niewidzialne jest...
Iść, ciągle biec, coraz dzielniej,
nie poddawać się, gdy głowa wali w mur,
być, sobą być, niepodzielnie,
aby przeżyć zamknąć czasem świat na klucz
Nie poczuć nic, gdy w twarz zawieje wiatr,
nie musieć śnić, po szczęście swe wciąż w kolejce stać...
Biec, ciągle biec, coraz prędzej,
zamknąć oczy i wygasić cały świat,
być, sobie być coraz wierniej,
nie dać ranić się, nie wierzyć nigdy już
A dotyk Twój, w pocałunki zmieni łzy,
rozjaśni mrok i na zawsze razem już będziemy my...
Wersja oryginalna
18 czerwca 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
3 komentarze:
ya, ya..!
Kupię Ci nawigację do samochodu, chcesz? Albo taką przenośną, radar wszczepiany w tyłek;)
Boże mój, tak mi przyszło do głowy, nikczemnie zburzyłam podniosły nastrój... Będą baty?
Oj, idź cholero jedna...
Ja się rozmarzyłam, a ta mi tu o nawigacji jakiejś! Mapę mi możesz kupić, facetem nie jestem, czytać umiem;)
Prześlij komentarz