03 marca 2008

Marzenia?

Nienawidzę czekania, zamienia ono moje życie w przystanek autobusowy. Zwykłe, codzienne czynności stają się zbyt trudne, rytm egzystencji zaburzony, świadomość krąży gdzieś ponad moją głową, zataczając koła jak sęp nad padliną. Istota świata – czekanie, oczekiwanie na spełnienie marzeń. Zawsze na coś się czeka – w kolejce do kasy, na pensję, na zielone, na zajęcia, na zebranie, na telefon, na smsa, na kogoś. Wieczne wypatrywanie, zastyganie w bezruchu, usypianie instynktu zabójcy, rozmywanie prawdy, zawieszanie czasoprzestrzeni. I po co to wszystko? Żeby doczekać się nicości, bylejakości, szarości dnia codziennego. Doczekać się po prostu niczego. Albo jakiegoś magicznego słowa, gestu, dźwięku, obrazu. Zobaczyć znowu kogoś na kim mi zależało, tylko po to, żeby się przekonać, że nic już nie czuję. Że pozbyłam się marzeń. Albo znowu drżenie serca przez moment i powrót w wieczną kolejkę po życie.

A potem już tylko mrok, potem już tylko pustka, ciche jęki, skrzypienie trumiennych desek, pod naporem ziemi, która je przysypuje. A w środku leżą nadgryzione zębem czasu, lekko rozkładające się już zwłoki marzeń. Z siekierą w plecach, zbrukane krwią, z podcinanymi wielokrotnie żyłami, po których zostały tylko zgrubiałe blizny na nadgarstkach. I patrząc im w oczy, szukasz siebie, tej sprzed kilku dni, kilku miesięcy, kilku lat. Patrzysz im w oczy, a w oczodołach widzisz tylko wstrętne, padlinożerne glizdy. I nic tam nie znajdziesz. Tylko kres, koniec, śmierć.

2 komentarze:

Diu pisze...

łoj, deprecha i do tego standardowa taka...15 lat masz, czy co?! Przesiadź się na czerwonego krasnoludka, działa:)

Fredro pisze...

Wcale nie deprecha, skąd taki pomysł w ogóle?? Wiosna na około, pięknie jest, nastrój najlepszy od lat, a ta mi tu z deprechą wyjeżdża...