14 maja 2008

Góry, fiolet nieba i automat


Niedawno pewna kobieta otworzyła mi oczy - pokazała, że nie warto bać się świata, że marzenia można spełniać, a przygoda jest wtedy kiedy się to pragnienie zwerbalizuje. Zwerbalizowałam na dworcu autobusowym w Zakopanym, a potem po prostu stało się. Samo. Dzień pierwszy - zgubiłam się w górach trzy razy, ale to gubienie się i odnajdywanie na nowo pomogło mi dostrzec rzeczy, które gdzieś tam świtały co prawda, ale jednak pozostawały nieuświadomione. Lubię samotność, lubię mierzyć się ze sobą, dobrze mi w tej samotności - nie muszę na siłę nikogo mieć obok, tylko po to żeby był. Miłe to uczucie, wiedzieć, że ktoś się o mnie troszczy, tęskni, ale te relacje nie mają wymiaru kamienia u szyi.


Były chwile, że się zwyczajnie bałam, tak jak w życiu, wybierałam łatwe, dobrze widoczne ścieżki i... gubiłam się, schodziłam nie tym szlakiem co trzeba, bo ten właściwy był nieco ukryty, na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że nie ma tam zejścia - jedynie przepaść. Dopiero jak stanęłam na krawędzi okazywało się, że zejście owszem jest, całkiem miłe, łagodne, bezpieczne i przy tym niezwykle malownicze.


Zaryzykowałam zejście ze szlaku, wybrałam swoją prywatną drogę na szczyt i, o dziwo dotarłam tam, praktycznie bez niczyjej pomocy. Nie było łatwo, ale kto mówił, że droga na szczyt musi, ma być łatwa?? Myślę, że ten dzień był dniem przełomowym - od rana do wieczora robiłam tylko to co podpowiadała mi intuicja, ryzykowałam, wybierałam sama, myląc się nie słuchałam podszeptów innych, choć byłyby z całą pewnością pomocne. Zamiast tego wolałam obrać swoją prywatną, może dłuższą i trudniejszą drogę. Schodząc już do schroniska, zmęczona, ale szczęśliwa, z wodą chlupoczącą w butach i mokrym od zjeżdżania po śniegu tyłkiem odkryłam amerykę - jestem silną, niezależną kobietą i dobrze mi z tym, a kto nie jest w stanie tego zaakceptować powinien zniknąć po cichu z mojego życia.

Wczoraj, wracając z pracy do domu zobaczyłam obraz jak ze zdjęcia - granatowe niebo usłane podłużnymi, kłębistymi, ciemnoszarymi chmurami, w dole przechodzące w fiolet i róż. Na tym tle rysowały się mocno czarne sylwetki wieżowców, a całości dopełniały zapalone wzdłuż drogi lamy sodowe, dające nikłe żółtawo-pomarańczowe światło. Zachwyciłam się i uśmiechnęłam do siebie. Robiąc chwilę późnej zakupy w zamykanym już supermarkecie wrzuciłam 1zł do automatu do gry. Wcisnęłam parę razy przycisk, popędzana przez ochronę, przerzuciłam jedną wygraną do banku, chcąc jak najszybciej skończyć zdublowałam ją i z radością ujrzałam, że zaświeciła się lampka pod przyciskiem WYPŁATA. Chcąc opuścić lokal wcisnęłam żółty prostokąt, żeby odzyskać moją złotówkę. I co wypadło? 5zł:)))

2 komentarze:

Diu pisze...

To na nivkę starczy, nie?! ;) Dołożymy siedem i pół kafla i można tą w moro kupować!

oszczędzaj, oszczędzaj, bo ja nie umiem:)

Diu pisze...

Ty, bez kitu, pokryjemy...koszty wysyłki;)))