20 marca 2008

Drzwi zamknięte

Byłam kilka dni temu na spektaklu teatru tańca, piszą o nim "wytańczyć niewysławialne" - faktycznie to robi. Siedząc tam patrzyłam, czułam, otwierałam kolejne drzwi w sobie, wracałam do tych zagrzebanych gdzieś na dnie świadomości spraw, do tych niewysławialnych, niedokończonych chwil, nie zdając sobie początkowo z tego sprawy. Działał z opóźnionym zapłonem - wyszłam, było ok, ale w miarę jak przybliżałam się do domu czułam coraz bardziej, coraz głębiej. Do domu nie dotarłam. Poszłam na długi spacer, krążyłam po osiedlu, siadłam koło fontanny, zobaczyłam kościół - wiem dobrze, że tam jest, widzę go codziennie, ale wtedy go dostrzegłam, na co dzień jest dla mnie tylko zwykłym budynkiem, szarą strefą, wywołującą wojnę o każde miejsce parkingowe pod blokiem. Zobaczyłam kościół i pomyślałam, że to świetne miejsce żeby usiąść i słuchając starej dobrej Metalliki pomyśleć, rozważyć, przetrawić, wybaczyć sobie, zapomnieć, nie analizować już więcej. Bo co z tego, że miałby... że moje życie byłoby... przecież nie byłoby lepiej - wiem to, słuszność decyzji, którą podjęłabym po raz drugi przytłacza jednak. Chciałam poczuć potęgę tego budynku, wyssać z niego wszystkie soki i raz na zawsze uporać z Nim. Było zamknięte. Wszystkie drzwi były zamknięte. Do kościoła. Do kaplicy. I tylko z boku stała samotnie za ogrodzeniem kiczowata figurka matki, z aureolą i rogami. Taka świecąca gwiazdkami dookoła czoła. I te rogi z gwiazd, symboliczne. Brzemienna była. Ona też. Z dołu na nią patrzyłam, z parteru. I myślałam, że zło nie jest we mnie, że nie czyny są złe, że nie myśli, że to nie tak, że się stało i nic tego nie zmieni. Zmieniam cały czas przecież, buduję życie na nowo, buduję siebie na nowo. Pokutuję za grzechy. Na ziemi już. I nie zapomnę Cię - nigdy. Bo nie chcę zapomnieć, choć czasem ciężko wracać, to nie wymazuje się części siebie przecież...?

Brak komentarzy: